Dzień 1.
Nareszcie. Od grudnia wyczekiwane wakacje, na które wybraliśmy się w 4 - ja , Ania, Kasia i Michał.
Wraz z rodzinką udajemy się na dworzec - pierwszy raz inny niż kolejowy i autobusowy. Na nasz Port Lotniczy Ławica. Wreszcie polecimy samolotem - to wywoływało w nas pewne lęki, które jednak przezwyciężamy chęcią wylotu poza Polskę, poza Europę. Jednak dla pewności odwiedzam dzień wcześniej Dominikanów - w końcu z chmur bliżej do Boga niż z ziemi. I chyba dobrze zrobiłem po podczas lotu ani razu nie naszedł mnie strach...ale po kolei.
Pożegnaliśmy się z rodzinką , po odprawie ruszyliśmy do baru, gdzie moi kompani wypili na odwagę po piwku - pewnie najdroższym jakie kiedykolwiek pili :-). W pewnym momencie usłyszeliśmy przez głośniki nasze nazwiska że mamy natychmiast podejść do jakiegoś okienka i udać się do autobusu, więc dziewczyny szybko dopiły złocisty płyn i ponownie nas wywołano. Biegiem polecieliśmy we wskazane miejsce, bo głupio by było gdyby samolot poleciał bez nas...
No i stanęliśmy ...przed maszyna która miała nas wznieść w górę! Szybko dostaliśmy sie do środka, usiedliśmy na swoich miejscach i oczekiwanie na to co miało byś jedna z atrakcji tej wyprawy czyli LOT (tzn nie nasz LOT, ale jakiś linie MEMPHIS, zresztą jakoś nie robiło nam różnicy czym polecimy - najważniejsze by dolecieć)
Kiedy samolot ustawił się do kołowania i ruszył - wiedzieliśmy że nie ma już odwrotu - musimy lecieć i dolecieć szczęśliwie. Szybkie rozpędzenie maszyny i unosimy się w górę - wreszcie czujemy że lecimy!!! Poznań , który wydawał się nam dużym miastem, gdzie niekiedy trasa praca-dom zajmowała 1,5 godziny, teraz w kilka minut pokazał się nam jak na dłoni, jakby makieta rozłożona pod oknami samolotu. Cudnie tak widzieć rodzinne miasto. W ciągu tych paru chwil próbuję jak najwięcej zobaczyć i zapamiętać. No i uwiecznić na zdjęciach - w końcu pierwszy raz w powietrzu.
Lecąc tak nad Polska uświadamiam sobie co tak naprawdę znaczą słowa - szachownica pól. To tylko u nas można ujrzeć i kończy się wraz z granicą naszego kraju. Tak mi się wydaje, bo żałuję że nie miałem żadnej mapy ze sobą, ale i tak starałem się rozszyfrować miejsca nad którymi lecimy.